Odbicie od dna

Śmiałkowie, którzy próbują przewidzieć przyszłość amerykańskiej gospodarki, poświęcają wiele czasu przeszłości, gdzie szukają danych i precedensów. Kiedy więc Rada Ekonomistów „Time’a” zebrała się w Nowym Jorku, jej członkowie często wspominali wydarzenia z lat 1990-91, między iracką inwazją na Kuwejt a operacją „Pustynna Burza”. Właśnie wtedy Stany Zjednoczone po raz ostatni przygotowywały się do wojny. Stosunkowo szybkie zwycięstwo militarne przyczyniło się później do najdłuższego wzrostu gospodarczego w historii USA. Dzisiaj, gdy przedłuża się kampania przeciwko terroryzmowi, niewielu oczekuje rozstrzygającego zwycięstwa, które mogłoby pociągnąć za sobą szybkie ożywienie gospodarcze.

Uczestnicy naszej dyskusji zgadzają się jednak, że pod wieloma względami gospodarka jest dziś zdrowsza niż 11 lat temu. Niższe są ceny ropy w ujęciu realnym, mniejsza inflacja. Nie mamy obecnie do czynienia z kryzysem lokalnych instytucji depozytowo-pożyczkowych, który utrudniałby rozwój rynku kredytów, ani z deficytem budżetowym, który zniechęcałby decydentów politycznych do pobudzania popytu. Jeśli nie zdarzy się kolejna katastrofa, to – zdaniem naszych ekonomistów – w pierwszej połowie 2002 roku gospodarka powinna zacząć przyspieszać, by w drugim półroczu osiągnąć bardziej zdecydowany wzrost.

Trzeba jednak przyznać, że prognozy dla Stanów Zjednoczonych na najbliższych kilka miesięcy nie są obiecujące. John Ryding, wysoki rangą ekonomista w banku Bear Stearns twierdzi, że z praktycznego punktu widzenia amerykańska gospodarka rok temu osunęła się w recesję, której najważniejszą przyczyną był „atak na rynki akcji” przeprowadzony przez Zarząd Rezerwy Federalnej za pomocą podwyżek stóp procentowych. Tymczasem od maja rynki te sygnalizują, że ekonomiści „zasadniczo się mylili”, gdy przewidywali ożywienie w trzecim kwartale, mówi Hugh Johnson, odpowiedzialny za strategię inwestycyjną w grupie finansowej First Albany Corp. Dyskutanci są zgodni, że następstwem ataków terrorystycznych z 11 września będą co najmniej dwa kwartały spadku koniunktury, a więc recesja w klasycznej postaci. „Trudno zniechęcić amerykańskich konsumentów do wydawania pieniędzy, ale ataki terrorystów przyniosły właśnie taki skutek”, mówi Diane Swonk, główny ekonomista w Bank One. Mark Zandi, główny ekonomista w portalu internetowym Economy.com dodaje: „Konsumenci, inwestorzy i firmy zaczynają myśleć wyłącznie o przetrwaniu”.

Ani giełdy, ani gospodarka nie ruszą do przodu, jeśli Amerykanie nie zyskają większej pewności, że nie grożą im kolejne zamachy. „Nie jestem pewny, czy schwytamy ben Ladena, a to by oznaczało, że nie będziemy zadowoleni”, mówi Andrew Hodge, główny ekonomista analizujący amerykańską gospodarkę w firmie prognoz gospodarczych DRI-WEFA. „Być może nie będzie żadnej natychmiastowej, rozstrzygającej akcji, po której ludzie naprawdę poczują się dobrze”.

To są złe wieści. Natomiast dobra wiadomość jest taka – zgadzają się dyskutanci – że obecnie są znacznie większe szanse na ożywienie gospodarcze, które ilustruje wykres w kształcie litery V: po spadku aktywności następuje ostre odbicie w górę. W sytuacji, gdy ustabilizowały się ceny energii (przynajmniej na razie), a inflacja jest pod kontrolą „decydenci mają szerokie pole manewru”, mówi Johnson. Wydaje się, że system bankowy również cieszy się dobrym zdrowiem. „Przypomnijmy sobie, że 10 lat temu w bankowości panował bałagan”, mówi Zandi. „Banki depozytowo-pożyczkowe były bliskie upadku. Nie było mowy o udzielaniu kredytów. Banki nie miały kapitału”. Dzisiaj to nie problem, bo Zarząd Rezerwy Federalnej zasila gotówką system bankowy.

Z wyjątkiem linii lotniczych i usług związanych z podróżami, w sytuacji malejących przychodów firmy akceptują spadek swoich zysków, „utrzymując poziom zatrudnienia i wynagrodzeń na poziomie wyższym, niż moglibyśmy się spodziewać”, zauważa Hodge. Zgadza się z Diane Swonk, że „przeszliśmy już dużą część cyklu zmiany poziomu zapasów w przedsiębiorstwach” i wkrótce nabiorą tempa zakupy części i sprzętu. Firmy będą również wydawać pieniądze na ochronę przed katastrofami, płacąc za zbędne wyposażenie telekomunikacyjne i wewnętrzne operacje. Wprawdzie tego typu wydatki niekoniecznie poprawią produktywność, lecz mogą pomóc pognębionemu sektorowi nowych technologii.

Podejmowane przez rząd próby pobudzenia wzrostu gospodarczego poprzez zmniejszenie podatków, obniżki stóp procentowych i zwiększenie wydatków powinny przynieść efekty na początku przyszłego roku. Nasi ekonomiści przewidują, że po atakach terrorystów podstawowa stopa funduszy federalnych prawdopodobnie spadnie do 2 procent przed końcem 2001 roku. Oznacza to, że oprocentowanie krótkoterminowych pożyczek będzie niższe niż stopa inflacji. Zdaniem Diane Swonk, agresywna polityka banku centralnego to dobry „parasol podczas gradobicia”.

Kongres i administracja prezydenta Busha sięgają również po nieco staroświecki sposób powstrzymywania recesji: wydają pieniądze praktycznie na wszystko – od obrony po finansową pomoc dla linii lotniczych – oraz obcinają podatki. „Taką politykę fiskalną można określić jako ‘armaty, masło i mięso’ jednocześnie”, mówi Hodge. Wszystko wskazuje na to, że coś takiego nas właśnie czeka. Kongres rozważa uzupełnienie wiosennych obniżek podatków przez dodatkowe redukcje podatków płaconych przez firmy i potrącanych od wynagrodzeń pracowników. Ceny akcji firm sektora zbrojeniowego, takich jak Raytheon, gwałtownie wzrosły w przewidywaniu koniunktury na zamówienia. Tymczasem lobbyści z różnych branż, od podróży po ubezpieczenia, nie przebierając w środkach walczą o natychmiastową pomoc. Mark Zandi zauważa: „Na razie rządowe wydatki osiągnęły rozmiar 55 miliardów dolarów. Zważywszy na to, co się mówi w Waszyngtonie, ostateczna kwota może być trzy razy większa”.

Mimo oczekiwań, rząd nie ma co liczyć na jakąkolwiek nadwyżkę budżetową, chociaż John Ryding sądzi, że bez niej lepiej sobie poradzimy. „Czymś absurdalnym była polityka utrzymywania nadwyżki budżetowej o rozmiarach odpowiadających co najmniej przyrostowi zobowiązań państwowego systemu ubezpieczeń społecznych”, mówi Ryding. „ Po atakach terrorystów zniknęły te ograniczenie i otworzyły się możliwości większych wydatków i cięć w podatkach”. Zdaniem Zandiego, istnieje ryzyko, że wyższe nakłady na obronę mogą osłabić gospodarkę. „Jeśli wydatki na obronność będą rosły proporcjonalnie do zwiększających się zasobów gospodarczych kraju, to taka sytuacja spowolni postęp Nowej Gospodarki. To ogromna strata, jeśli poświęca się środki na coś, co nie podnosi produktywności”. Ten efekt jest już widoczny w transporcie ładunków, ponieważ spedytorzy chcą przerzucić na swych klientów koszt dodatkowych opłat, związanych z zaostrzonymi normami bezpieczeństwa. Inni uczestnicy dyskusji wskazują jednak, że jeśli przemyślane wydatki na obronę narodową i bezpieczeństwo obywateli zapobiegną kolejnym aktom terroru, to będziemy mogli mówić o dobrze zainwestowanych pieniądzach.

Klucz do trwałego ożywienia gospodarczego jest oczywiście w rękach konsumentów. Nasi eksperci oczekują, że stopa bezrobocia sięgnie 6 procent, ale jeśli znacznie przekroczy ten próg, to spadek wydatków konsumpcyjnych może wpłynąć na opóźnienie odbicia. Zdaniem Hodge’a, na razie konsumenci tylko częściowo ograniczyli swoje wydatki, gdyż „efekt bogactwa” wywołany przez rosnące ceny domów równoważy straty poniesione w wyniku spadku kursów akcji. „Zaczną się schody, jeśli ceny domów nie utrzymają się na stałym poziomie”, mówi Hodge. Kiedy ludzie się przeprowadzają, kupują zwykle nowe meble i inne drogie rzeczy, dlatego filar gospodarki konsumpcyjnej, czyli kosztowne zakupy, jeszcze nie runął.

Podczas poprzednich recesji kursy akcji szły w górę, gdy przewidywano powrót wzrostu gospodarczego, a kiedy wskaźniki ekonomiczne potwierdzały oczekiwania inwestorów, wzrosty utrzymywały się. Członkowie naszej rady są zgodni, że nadchodzące ożywienie powinno być podobne; wszyscy sądzą, że indeksy giełdowe będą wyższe pod koniec 2002 roku; większość prognozuje zyski od 20 do 30 procent. „Otwierają się możliwości całkiem wyraźnego wzrostu cen akcji w przyszłym roku”, mówi Swonk.

Andrew Hodge uważa, że tak jak niegdyś, również i teraz liderami zwyżki powinny być spółki szczególnie podatne na wpływ cykli koniunkturalnych, ale kursy akcji w sektorze nowych technologii mogą wcale tak szybko nie wzrosnąć. Powodem jest utrzymywanie się nadwyżek mocy wytwórczych w tej branży i wysokie ceny akcji w odniesieniu do dochodów i zysków spółek. „Na całym rynku Nasdaq w ciągu minionego roku nie można było osiągnąć zysków”, mówi Hodge. „Wskaźnik P/E (cena do zysku) na rynku transakcji terminowych wynosi około 109, a więc wciąż jest nieprzyzwoicie wysoki. Nawet jeśli prognozujemy skromny wzrost w tym sektorze, to natkniemy się na problemy z wyceną akcji”.

Hugh Johnson, jedyny w naszym gronie menadżer zarządzający funduszami, ma odmienną opinię. Dostrzega kilka okazji wśród spółek nowych technologii i na całym rynku akcji. „To ostatni etap bessy, a patrząc na obecne poziomy cen mogę powiedzieć, że jeszcze nigdy nie widziałem tak niedowartościowanych akcji”, mówi Johnson, przy czym zakłada umiarkowany rozwój gospodarki i wzrost zysków spółek. Obawia się jednak, że inwestorom nie udzielił się jeszcze optymizm ekonomistów w sprawie ożywienia gospodarczego. „Obecne nastroje inwestorów można wyrazić w ten sposób: nie bądźcie pewni, że czeka nas odbicie w kształcie litery V”. Johnson, który pracuje tej branży od 1966 roku, dodaje, iż liczne cykle gospodarcze nauczyły go, że kiedy sytuacja na giełdzie różni się od przewidywań ekonomistów, to giełda zwykle ma rację.