Obywatele krajów trzeciego świata i państw powstałych po rozpadzie Związku Radzieckiego dobrze znają terroryzm. Bezwzględni politycy – to terroryści XXI wieku, z którymi obywatele mają do czynienia. Traktują zabijanie niewinnych ludzi jako środek do celu, jakim jest przejęcie politycznej władzy w ich własnych państwach.
Politycy-terroryści mają jednak wspólny problem: stanowią nieliczną mniejszość w swych krajach. By przejąć władzę, muszą poszerzyć swoje szeregi, a w krajach rozwijających się przygniatającą większość społeczeństwa żyje w ubóstwie. Kłopot w tym, że od 30 lat niemal na całym świecie ludzie niezamożni starają się zostać raczej przedsiębiorcami niż rewolucjonistami.
Pragnąc poprawić swój los, miliony ubogich przeniosły się do miast. Na Bliskim Wschodzie i w Azji można zobaczyć tych przybyszów na ulicach, gdy sprzedają to, co wyprodukowali w swoich slumsach, od dywanów i książek po narzędzia i silniki. Pracują ciężej niż może to sobie wyobrazić większość ludzi na Zachodzie. Według naszych badań, tylko w Meksyku w rękach niezamożnych warstw społecznych znajduje się dziś majątek wartości 315 miliardów dolarów; ta kwota siedmiokrotnie przewyższa wartość Pemexu, meksykańskiego monopolisty w przemyśle naftowym. W Egipcie ludzie ubodzy dysponują majątkiem szacowanym na 245 miliardów dolarów – 55 razy więcej niż wartość inwestycji zagranicznych w tym kraju w ciągu minionych 150 lat. Na całym świecie w krajach rozwijających się ubogie warstwy społeczne powoli zmierzają ku społeczeństwu rynkowemu. Co zatem powinien zrobić terrorysta, żeby te warstwy zapomniały o sprawach gospodarczych i skoncentrowały się na polityce? Musi wywołać głęboki, emocjonalny wstrząs, który sprawi, że ludzie skupią się na różnicach między nimi a społeczeństwami zachodnimi, nie zaś na swych ambicjach dorównania tym społeczeństwom.
Ktoś, kto chce w ten sposób podzielić ludzi, posuwa się do jak najohydniejszych czynów i liczy na to, że przeciwnik odpowie jeszcze brutalniej i bezwzględniej, zabije więcej niewinnych osób i zmusi tłumy do ucieczki ze swych domów. Politycy, którzy sięgają po terror mogą wówczas czekać na reakcję biedoty i przyglądać się, jak jej liderzy wzywają ludzi do uznania ich przywództwa
Jeśli sięgający po terroryzm politycy chcą zdobyć znaczące poparcie, będą raczej odwoływać się do potrzeb materialnych, a nie duchowych. To właśnie jest pole przyszłej bitwy, a świat niestety dojrzał już do takich konfliktów.
Gdy 12 lat temu runął mur berliński, większość entuzjastów wolnego rynku wraz z międzynarodowymi instytucjami finansowymi wierzyła, że skorzystają na tym również ubodzy ludzie pracy. Okazało się jednak, że drobni przedsiębiorcy, którzy nie mieszkają w krajach Zachodu, doświadczyli przede wszystkim strat gospodarczych, spadających dochodów i wielkiej niepewności.
Zwolennicy rynku zapomnieli, że system kapitalistyczny pomaga wyjść z ubóstwa tylko wtedy, kiedy swym oddziaływaniem obejmuje ubogie warstwy społeczne. Tak się jednak nie stało. Ludzie niezamożni często nie mają bezspornego tytułu prawnego do swego majątku; budynki i grunty nie mogą posłużyć jako gwarancja kredytu. W przeważającej większości krajów ubodzy nie mogą jeszcze wykorzystywać tych rozwiązań prawnych, które mają zasadnicze znaczenie dla pomnażania bogactwa.
Amerykanie udowodnili jednak w minionym stuleciu, że wiedzą, jak zapobiegać polaryzacji społeczeństw. Po drugiej wojnie światowej generał Douglas MacArthur i nowy rząd Japonii (pod wpływem pism Wolfa Ladejinsky’ego, związanego z amerykańskim ministerstwem rolnictwa oraz japońskich technokratów) podcięli korzenie feudalno-wojskowego establishmentu, przekształcając feudalny system prawny na inny, w którym główną rolę odgrywa prawo własności. Nowy system chronił jednostki, w tym również ludzi ubogich. Dzięki tej istotnej zmianie Japonia mogła doświadczyć niezwykłego wzrostu gospodarczego.
Ameryka pomogła również Tajwanowi w budowie pomyślności gospodarczej, kiedy powołano wspólną komisję do spraw rozwoju terenów wiejskich; podobną pomoc uzyskała Korea Południowa.
W Peru w latach 90-tych staraliśmy się osłabić ruch terrorystyczny Świetlisty Szlak poprzez zmiany prawne, które ułatwiały ubogim zdobycie tytułu własności ich domów i małych firm. Świetlisty Szlak i podobne ugrupowania w innych krajach wspierały roszczenia chłopów do ziemi, traktując je jako część swej polityki. Kiedy państwo samo przychylnie odnosi się do tych roszczeń, przyznając jednoznaczne tytuły własności, terroryści tracą swoje polityczne argumenty. Pierwsi tę strategię wykorzystali Prusacy, gdy na początku XIX wieku mobilizowali swych rolników do walki z Napoleonem. Jeśli Ameryka i jej sojusznicy chcą, by biedota straciła wrażliwość na syreni śpiew terrorystów, muszą odwołać się do jej ekonomicznych interesów. Nie wystarczy jednak apelować do żołądków, trzeba również poruszyć ambicje. Do tej pory Zachód skupiał się na politycznych i ekonomicznych zachętach wobec pozostałych krajów, by wprowadzały dobre rozwiązania makroekonomiczne, takie jak stabilna waluta, zrównoważony budżet i prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych. Zachód nie wchodził w szczegóły.
Dzisiaj nadchodzi pora, by sformułować nową politykę, dzięki której rządy wykorzystają rodzący się potencjał przedsiębiorczości ubogich warstw społecznych i skoncentrują się na rozwoju gospodarczym w skali mikro, próbując budować kapitalizm od podstaw. Jeśli chcemy prowadzić zakrojoną na szeroką skalę walkę z terroryzmem, musimy zaproponować milionom potencjalnych bojowników rzeczywisty udział w systemie gospodarczym, w którym chcieliby uczestniczyć. Nie wydaje się, by mogła długo potrwać jakakolwiek kampania, która nie przerwie politycznych i ekonomicznych więzi między terrorystami a biedotą.